top of page

Lecieli na wakacje do Hurghady, a ich walizki pofrunęły do Liverpoolu. Pół samolotu zostało bez swoich bagaży



Rzadko, bo rzadko ale zdarza się, że na lotnisku, podczas załadunku do luku bagażowego zawieruszy się jedna walizka, no dwie. Ale kilkadziesiąt? Taka niecodzienna sytuacja miała miejsce w środę, podczas transferu z Belfastu do Hurghady.





Zapewne każdy, kto choć raz leciał samolotem wie, jak irytujące jest oczekiwanie na moment w którym nasza walizka w końcu pojawi się na taśmie bagażowej. Jedni przestępują wówczas bezradnie z nogi na nogę. Inni stają tuż przy "wylocie" walizek, by jak najszybciej dorwać co swoje i ruszyć w dalszą drogę. Jeszcze inni drepczą tuż przy kręcącej się karuzeli i nerwowo łypią na wszystko, co choć trochę - gabarytami, czy kolorem przypominają ich manatki. Każdy się spieszy, każdy jak najszybciej chce zakończyć podróż i wyjść na świeże powietrze. Tym bardziej, w przypadku wyjazdu na wymarzone wakacje każda sekunda jest po stokroć cenna.


Niestety, o gigantycznym pechu mogą mówić turyści lecący liniami EasyJet z Belfastu do Hurghady. Od samego początku podróży wszystko szło nie tak. Samolot wystartował z dużym opóźnieniem, podczas lotu miały miejsce - niewielkie, ale zawsze - turbulencje, ale najgorsze zaczęło się po wylądowaniu w Hurghadzie. W hali przylotów kilkudziesięciu turystów "przy karuzeli" spędziło blisko dwie godziny. Wypatrywali swoich walizek, przestępowani z nogi na nogę, zaglądali w wylot taśmy bagażowej. Bez skutku. Ich walizki się nie pojawiały... i nie pojawiły.






Gdy na tablicy informacyjnej wyświetliła się wiadomość "ostatni bagaż" zrobiło się nerwowo. Gdzie nasze walizki? Turyści z Irlandii Północnej za zamieszanie na początku obwinili pracowników portu w Hurghadzie. Ci jednak stwierdzili, że wszystkie bagaże, które znajdowały się w luku zostały "wypakowane z samolotu i dostarczone do hali przylotów". A więc gdzie są manatki? Zaczęło się nerwowe dochodzenie do prawdy z telefonami do Belfastu, angielskich stacji telewizyjnych i mediów.


Po kolejnych, długich minutach oczekiwania okazało się, że "bagaże zostały zagubione". Jak szybko ustaliło BBC News "wystąpił problem techniczny z lukiem bagażowym samolotu i ten wystartował z Belfastu do Hurghady "bez niewielkiej liczby bagaży na pokładzie".






- Rozpłakałam się” - powiedziała BBC Robyn Allison, która bezowocnie czekała w Hurghadzie na swoje walizki. "Po raz pierwszy wybrałam się na wakacje ze swoim chłopakiem. Miałam ze sobą tylko mały plecaczek. W bagażu rejestrowanym były wszystkie ubrania, a przede wszystkim zapasowe lekarstwa na cukrzycę. Moja mama dzwoniła do firmy świadczącej usługi lotnicze. Tam powiedziano jej, że moje bagaże są w tej chwili... w Liverpoolu. Inni pasażerowie, którzy także kontaktowali się ze Swissport usłyszeli, że ich manatki nadal są... w Belfaście. Nikt nic nie wie. To co się stało jest absolutnie szokujące - powiedziała turystka.


Cherylee Van Es, która także leciała feralnym samolotem stwierdziła, iż na pokładzie były małe dzieci, którym teraz brakuje pieluch i modyfikowanego mleka. - Ja sama nie mam kremów przeciwsłonecznych, ubrań, niczego. To niewiarygodne - dodała wzburzona kobieta.





EasyJet przeprosiło pokrzywdzonych pasażerów. W specjalnym komunikacie firma zapewniła, że "zaginione bagaże dotrą do Hurghady najbliższym dostępnym lotem".



Comments


bottom of page